Zmartwychwstanie Norwegiana! Byli o krok od upadku, a radzą sobie lepiej niż ktokolwiek przewidywał
Bez Dreamlinerów i tras międzykontynentalnych, za to z bardzo dobrymi wynikami, jeśli chodzi o liczbę przewiezionych pasażerów – norweskie linie lotnicze po ciężkiej restrukturyzacji wychodzą na prostą.
Norwegian Air to linia, która bez dwóch zdań zmieniła historię pasażerskiego lotnictwa w Europie – przewoźnik ten był pionierem tanich lotów transatlantyckich, a dzięki rozbudowanej siatce połączeń wielu pasażerów mogło polecieć tymi liniami za kilkaset złotych do USA (a w późniejszych latach także do Azji). Niestety, strategia biznesowa linii była bardzo długo nastawiona przede wszystkim na wzrost i otwieranie kolejnych baz oraz połączeń kosztem rentowności, co bardzo negatywnie wpłynęło na wyniki finansowe przewoźnika. W efekcie już w 2018 roku przewoźnik stanął na krawędzi bankructwa i stanął przed koniecznością przeprowadzenia bardzo ostrej restrukturyzacji. W jej ramach przewoźnik zwolnił większość pracowników, mocno zredukował flotę (w szczytowym okresie działalności linia miała ponad 160 samolotów) i zmienił swój model biznesowy. Norwegian zamknął praktycznie wszystkie swoje bazy poza Skandynawią, pozbył się latających na dalekich trasach Dreamlinerów i ogłosił, że w swojej działalności skupi się na trasach wewnątrz Skandynawii oraz połączeniach europejskich. Efekt? Dużo lepsze od przewidywań wyniki przewozowe.
Szczególnie dobre liczby Norwegian zanotował jesienią – w październiku i listopadzie przewoźnik przewoził po ponad 1 mln pasażerów, a takiej serii norweska linia nie miała już dawno. Dla porównania: w listopadzie 2020 roku Norwegian przewiózł ledwie ponad 124 tysiące podróżnych. Jak udało im się tak szybko zanotować tak duży wzrost? To przede wszystkim odpowiednio dobrana strategia, która sprawia, że pasażerowie chętniej wybierają loty z Norwegianem niż z innymi low-costami.
– Nasze wyniki w listopadzie pokazują, że potrafiliśmy dobrze zaadaptować naszą ofertę do potrzeb pasażerów. Hiszpania była jednym z rynków, gdzie widzieliśmy duży wzrost rezerwacji, a to, co pomogło nam najbardziej, to zwiększenie zaufania wśród konsumentów. Osiągnęliśmy to, pozwalając pasażerom na jedną bezpłatną zmianę rezerwacji dla każdego naszego klienta, niezależnie od taryfy, w której ma wykupiony bilet – mówi Geir Karlsen, prezes Norwegiana.
Bezpłatna zmiana daty podróży to manewr, które linie lotnicze stosują głównie w trudnych czasach (typu kolejna fala pandemii i dodatkowe restrykcje związane z podróżowaniem), jednak nawet teraz wielu przewoźników każe sobie za tę opcję słono płacić. Stąd pewna oryginalność oferty Norwegiana, który w listopadzie miał 48 samolotów w swojej flocie, a średnie obłożenie w jego maszynach wynosiło 76,6 procenta. To bardzo dobry wynik, także na tle konkurencji: także w listopadzie Wizz Air przewiózł 2,172 mln pasażerów, a współczynnik obłożenia w samolotach „landrynki” wyniósł 76,1 procenta, czyli mniej niż w norweskiej linii.

Kolejny powód sukcesu Norwegiana to… łut szczęścia. Linii udało się bowiem uniknąć losu innych skandynawskich przewoźników, takich jak SAS, który z powodu omikrona i dużej liczby zachorowań wśród załóg oraz pilotów musiał anulować kilkadziesiąt lotów, m.in. ze Sztokholmu. Tymczasem Norwegian w grudniu przewiózł dokładnie 931917 pasażerów, czyli o 619 procent więcej niż w analogicznym miesiącu rok wcześniej. Jednocześnie przewoźnik wykonał w grudniu aż 99,6 procenta zaplanowanych lotów, współczynnik punktualności wyniósł 83,8 procenta, a load factor – 71,3 procenta.
– Cieszę się, że udało nam się efektywnie balansować między planowaniem siatki, a jej realizacją w grudniu. W konsekwencji nasi pasażerowie mogli kupować bilety i podróżować liniami Norwegian z pełnym zaufanie podczas okresu świątecznego, aby odwiedzać swoje rodziny i znajomych – mówi Karlsen.
Czy podobnie dobre wyniki linia będzie miała w kolejnych miesiącach? Wiele na to wskazuje. A dodatkowo trzeba pochwalić linię za mądre i elastyczne budowanie floty – na początku grudnia przewoźnik podpisał umowę na 9-letni leasing 2 Boeingów 737 MAX, które pojawią się we flocie Norwegiana po raz pierwszy od marca 2019 roku. Co w tych umowach wyjątkowego? To porozumienia „power-by-the-hour”, co oznacza, że norweski przewoźnik będzie płacił tylko za efektywne wykorzystanie samolotów, w zależności od popytu i zainteresowania lotami.
źródło: fly4free.pl