Wybudowali międzynarodowe lotnisko w 8 miesięcy. I to w „kraju, który nie istnieje”
Zaledwie osiem miesięcy wystarczyło, by postawić zupełnie nowy i międzynarodowy port lotniczy w Azerbejdżanie. Lotnisko ma być teraz „bramą na świat Karabachu”, który dotąd odwiedzali raczej nieliczni turyści.
Międzynarodowe lotnisko Fuzuli to najnowszy port lotniczy w tym kraju. Może obsługiwać zarówno wąsko jak i szerokokadłubowe samoloty, a przepustowość wyliczono na 200 pasażerów na godzinę. Choć nie jest ani spektakularnie duży ani najnowocześniejszy na świecie, jego niezwykłość przejawia się w kilku innych kwestiach.
Przede wszystkim – kamień węgielny pod budowę lotniska położono w styczniu tego roku, co oznacza, że budowę domknięto zaledwie w 8 miesięcy. Teraz trwają już ostatnie formalności i wizyty dygnitarzy. 16 października prezydent podpisał dekret, który ustanawia nowe lotnisko portem międzynarodowym, a IATA przyznał mu kod FZL. Lada moment zostanie oficjalnie otwarte.
– Gdy rozpoczynaliśmy budowę lotniska w styczniu tego roku, powiedziałem, że międzynarodowe lotnisko Fuzuli zostanie otwarte jeszcze w tym roku. Możliwe, że żadne inne lotnisko na świecie nie zostało zbudowane w takim tempie – mówił w trakcie wizyty w porcie Ilham Alijew, prezydent Azerbejdżanu, cytowany przez Daily Sabah. Pas startowy jest gotowy, trwają ostatnie przygotowania do otwarcia.
Sprawa jest jednak tym ciekawsza, że Karabach – oficjalnie region Azerbejdżanu – od wielu lat walczy o swoją niepodległość i sam uważa się za osobne terytorium. Nie uznaje go jednak żaden kraj na świecie, a Armenia i Azerbejdżan regularnie toczą o niego boje (i to dosłownie) uważając, że należy właśnie do nich. Nic więc dziwnego, że w oficjalnych komunikatach Azerbejdżan podaje, że to „pierwsze lotnisko wybudowane na ziemiach wyzwolonych spod okupacji”.
Dotąd docierali tu jednak nieliczni turyści (ja miałam to szczęście w 2016 roku!), a prowadzone regularnie walki skutecznie odstraszały wielu z tych, którzy chcieliby podjąć się takiej eskapady. Sama jednak spotkałam się z serdecznością mieszkańców, niezwykłą gościnnością i rewelacyjnym jedzeniem w niezbyt licznych restauracjach i zaciekawieniem urzędników, u których trzeba było wtedy zameldować swoje przybycie i można było otrzymać jedną z najmniej popularnych „wiz” do paszportu (lub na kartce, bo jednak mogła sprawić trochę kłopotów).
W połączeniu z trudną historią, której ślady widać na każdym kroku i absolutnie niezwykłymi ludźmi jakich tam poznałam – Karabach stał się miejscem, które zawsze wspominam z ogromnym sentymentem. I na podobne wrażenia u odwiedzających liczy teraz Azerbejdżan.
Rząd zapewnił bowiem, że chciałby aby nowe lotnisko, zlokalizowane zaledwie 300 km od Baku i stało się „bramą na świat dla Karabachu”. Liczy też, że połączenia lotnicze pobudzą turystykę, ale i handel. Trudno jednak liczyć na spektakularny boom, bowiem infrastruktura turystyczna jest raczej daleka od choćby przeciętnej. Na razie nie wiadomo też, jakie linie i z jaką częstotliwością miałyby latać do Karabachu.
Czas pokaże jednak, czy rząd Azerbejdżanu dopiął swego i faktycznie uczynił z Karabachu kierunek turystyczny. Choć na pewno nie będzie to łatwa sprawa.
źródło: fly4free.pl