Ogłoszono najmocniejsze paszporty świata. Szkoda, że wszyscy… możemy je sobie wsadzić w buty
Obywatele Nowej Zelandii mogą się w tym roku pochwalić najmocniejszym paszportem świata. Niestety coś, co jeszcze rok temu było powodem do dumy, a w wielu podróżnikach wzbudzało zazdrość, dziś jest niemal zupełnie bez znaczenia. Zupełnie niespodziewanie okazało się, że to nie paszport a… pieniądze, są wyznacznikiem swobody podróżowania.
Passport Index – firma, która od lat zajmuje się tworzeniem rankingu najmocniejszych paszportów świata i porównywaniem naszych podróżniczych możliwości ze względu na obywatelstwo, ogłosiła tegoroczne wyniki.
Nowa Zelandia może pochwalić się najmocniejszym wynikiem
Okazuje się, że tegorocznym zwycięzcą jest Nowa Zelandia. Obywatele tego pięknego kraju jako jedyni bez szczególnych formalności mogą wjechać aż do 129 krajów (państwa bez wizy plus te, w których otrzymają wizę od ręki po przylocie). Oczywiście czysto teoretycznie, bo warto przypomnieć, że większość połączeń do Nowej Zelandii jest zawieszonych.
Drugie miejsce ex aequo trafiło aż do ośmiu państw, które osiągnęły wynik 128 punktów – Niemcy, Austria, Luksemburg, Szwajcaria, Irlandia, Japonia, Korea Południowa i Australia. A podium, z wynikiem 127 punktów, zamyka kolejne sześć krajów – w tym Szwecja, Belgia, Francja, Finlandia, Włochy i Hiszpania. Widać więc wyraźnie, że tegoroczne zestawienie zdominowały paszporty europejskie – głównie za sprawą strefy Schengen, która choć również została mocno ograniczona, nie stosuje wobec swoich członków wiz.
Jak na tym tle wypada polski paszport? Jesteśmy w grupie, która ex aequo zajmuje szóste miejsce. Możemy bowiem podróżować do 124 krajów (do 89 zupełnie bez wiz, do 35 z wizą od ręki, a w 74 napotkamy zdecydowane ograniczenia). Tym samym wyprzedzamy chociażby Chorwację, Monako, Cypr, Słowację, Gruzję, ZEA czy Czarnogórę, a nawet… USA. Amerykański paszport trafił bowiem dopiero na 21. miejsce. Całe zestawienie możecie zresztą zobaczyć na stronie Passport Index.
Tylko że dziś… dla nikogo nie ma to znaczenia.
Oczywiście jeszcze rok temu podobnymi rankingami emocjonowała się cała branża, a i wielu podróżników. Mocny paszport oznacza łatwość przekraczania granic, mniejsze problemy z załatwianiem wiz i mniejsze koszty – wszak są wizy, które potrafią kosztować fortunę. No, ale potem przyszła pandemia i jakakolwiek swoboda podróżowania przestała istnieć, kraje pozamykały się na cztery spusty, a paszporty trafiły do szuflad.
Dziś wizy są naszym najmniejszym problemem
Nagle okazało się, że nawet te najmocniejsze dokumenty nie były w stanie przeskoczyć zakazów lotów czy obostrzeń, które mówiły jasno „obcokrajowców nie wpuszczamy”. A „moc paszportu” przyda nam się zupełnie… na nic.
Czy nam się to podoba czy nie, wróciły czasy, gdy podróże są w dużej mierze uzależnione od dostępnych funduszy. Bo o ile oczywiście nadal możemy polować na tanie bilety, czy spać w tańszych obiektach, a jeść byle co, byle tanio, to niestety coraz więcej elementów jest nie do przeskoczenia. I to takich, o których jeszcze rok temu byśmy nie pomyśleli.
Przyszło nam bowiem płacić chociażby za kwarantanny, bo poza nielicznymi wyjątkami odbywają się one na koszt turysty. W Singapurze musimy na przykład przygotować 1600 USD, (czyli ok. 6 tys. PLN), bo całą 14-dniową izolację organizuje dla nas tamtejszy rząd. My płacimy za gotowy pakiet. I choć w wyniku losowania można trafić w „szóstkę” i wylądować w Ritzu, jak pewna turystka z Holandii, to równie dobrze za te same pieniądze można tkwić w pokoju bez okna. Pakiet wjazdowy do Kambodży wyliczono na ok. 12 tys. PLN, a niektóre wyspy na Karaibach liczą sobie po blisko 8 tys. PLN za pozwolenia wjazdowe.
Czasami możemy zostać zwolnieni z obowiązkowej kwarantanny, ale pod warunkiem, że spełnimy dodatkowe wymogi. Na przykład przywieziemy świadectwo zdrowia (taki test to w Polsce wciąż koszt ok. 400-500 PLN). No i żeby było jasne – to nam pozwala uniknąć kwarantanny, ale opłaty wjazdowe (jeśli są) dalej musimy uiścić.
Do tego nie można zapominać, że niektóre kraje już teraz zapowiadają, że najpierw będą otwierać się na… turystów z zasobnym portfelem. No dobra, nie tymi słowami, ale jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Na przykład Tajlandia już wiele miesięcy temu planowała najpierw wpuszczać turystów jedynie do wielogwiazdkowych resortów na wyspach. Podobną drogą poszły Malediwy, które najpierw otworzyły jedynie te najbardziej luksusowe (i drogie) obiekty, które same testowały gości po przyjeździe.
Niektóre kraje zaczęły też przykładać się do sprawdzania, czy faktycznie stać nas na pobyt na miejscu. Żeby było jasne – te przepisy istniały od dawna, tylko nikt nie weryfikował, czy rzeczywiście mamy ze sobą X USD na każdy dzień. No, ale teraz mocno się to zmieniło. Na przykład MSZ ostrzega przed tym w kontekście wyjazdów do Meksyku.
– O ile podróż z terytorium UE w każdym celu jest dozwolona, to funkcjonariusze graniczni częściej sprawdzają dokumenty potwierdzające cel podróży, środki finansowe, zakwaterowanie i zamiar opuszczenia terytorium Meksyku – informuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
Futurolodzy mieli rację?
Zakładali, że jedynym sposobem powstrzymania turystów przed masowym podróżowaniem jest drastyczne podniesienie cen. Nie kilka euro opłaty za wjazd do Wenecji tylko naprawdę duże podwyżki – podatki turystyczne sięgające kilkunastu EUR za dobę, bilety wstępu z dwoma zerami na końcu. I przekonywali, że wcześniej czy później najpopularniejsze miasta będą mogli odwiedzać jedynie ci najzamożniejsi. Oczywiście nikt wtedy nie myślał o tym, że w dobie tak taniego i powszechnego dostępu do podróży, problem może wywrócić się do góry nogami.
A jednak, czy nie mieli trochę racji? Bo kto tak naprawdę dziś może swobodnie podróżować? Ten, kogo stać nie na sam wyjazd, ale kto jest w stanie co chwilę zapewniać sobie świadectwa zdrowia, kto może sobie pozwolić na 14-dniową kwarantannę w hotelu i dopiero po tym „właściwe” wakacje. Ten, kto nie obawia się, że po powrocie zastaną go zupełnie nowe przepisy i np. obowiązkowa kwarantanna, a co za tym idzie problem z powrotem do pracy. Podróże znów, przynajmniej tymczasowo, stają się ekskluzywne. I droższe niż kiedykolwiek.
Co prawda, pomylili się co do powodu, bo przecież zakładali, że to wszystko stanie się w efekcie narastającej masowej turystyki, a stało się wręcz odwrotnie – w wyniku masowej blokady. Ale powód wydaje się nie mieć znaczenia, gdy wszyscy chcielibyśmy po prostu… znów móc podróżować jak dawniej.
źródło: tanie-loty.com.pl