AktualnościNowości

Linie nas zawiodły i już im nie ufamy. Ale czy przez ten kryzys przestaniemy latać?

Tylko 5 procent pasażerów odzyskało pieniądze od Ryanaira w pierwszym tygodniu po odwołaniu lotu – wynika z najnowszych badań wśród klientów linii lotniczych.

Tak niski wskaźnik szybko i sprawnie rozpatrzonych wniosków sprawia, że musimy zadać sobie pytania czy i kiedy pasażerowie znów zaufają liniom lotniczym, które w obecnych czasach starają się robić ich w balona i przedłużają zwroty w nieskończoność.

Według informacji opublikowanych przez brytyjski serwis konsumencki Which?, ponad ośmiu na dziesięciu pasażerów Ryanaira wciąż czeka na pieniądze za odwołane w czasie pandemii koronawirusa loty. Wyniki badania mówią dokładnie o 84 proc. osób, które wciąż czekają na zwrot pieniędzy i o zaledwie 5 proc. ludzi, którzy dostali zwrot w ciągu pierwszych 7 dni od odwołania ich lotu.

Zamieszanie było spore

Od samego początku z Ryanairem było sporo zamieszania. Najpierw czat przestał wyrabiać z odpisywaniem na jakiekolwiek zapytania, potem wysiadały serwery, a złożenie jakiejkolwiek reklamacji graniczyło z cudem. Strona regularnie pokazywała „błąd”, odwołane loty świeciły się jako aktualne, poprawnie wpisywane numery rezerwacji, system oceniał jako nieprawidłowe.

Wielu z was w komentarzach dzieliło się między sobą sposobami na odzyskanie pieniędzy. Niektórym udało się w środku nocy, inni wisieli na słuchawce czy czacie do skutku, marnując kolejne, długie godziny na oczekiwanie. Część odświeżała stronę z podobnym zaangażowaniem jak USOS-a na studiach, gdy trzeba było zapisać się na zajęcia. Niektórzy wnioskowali o chargeback, a część po prostu straciła nadzieję. A w międzyczasie Michael O’Leary, szef Ryanaira powiedział, że linia ma do przetworzenia 25 mln zwrotów i cała operacja może potrwać nawet 6 miesięcy.

Zmieniały się też formy rekompensaty. Początkowo można było odzyskać pieniądze, później wydłużono czas realizacji nawet do 60 dni roboczych, potem ta opcja zniknęła i pojawiły się tylko vouchery, które będzie można wymienić na pieniądze „później”. Dalej okazało się, że słynne „później” może przedłużyć się do magicznego czasu „po koronawirusie”, który – jak wszyscy wiemy – nie ma żadnej konkretnej daty.

„Ale wszyscy tak robią…” to żaden argument

I tak, wiem, że kłopoty były właściwie wszędzie, że infolinie nie wyrabiały u każdego przewoźnika, a strony ledwo zipały. Dla porównania: z tych samych badań wynika, że easyJet nie oddał pieniędzy 64 procent pasażerów, British Airways zaniedbał 23 procent klientów, a Jet2 – 19 procent.

Jest też jasne, że teraz wszyscy szukają sposobu na przetrwanie i niemal każda linia chce maksymalnie przetrzymać nasze pieniądze, odsunąć wypłacanie zwrotów i kombinuje z voucherami, zmianami terminów, kierunków czy innymi cuda-wiankami. Ale, cytując zdecydowaną większość mam w tym kraju, gdy próbowaliście w ten sam sposób tłumaczyć dwóję ze sprawdzianu z chemii: „INNI MNIE NIE INTERESUJĄ”. I tak jak wtedy bezapelacyjnie ucinało to wszelkie dyskusje, tak i teraz powinno być naczelnym argumentem.

Nieważne, co robią wszyscy. Dla was i tak ważne są tylko te linie, w których mieliście kupione bilety.  I to o nich wyrabiacie sobie teraz opinię – najczęściej niestety nie najlepszą.

Jak mamy zaufać liniom, skoro gdy najbardziej ich potrzebowaliśmy, po prostu przestali odbierać telefony?

Jak mamy kupić bilety z wyprzedzeniem, skoro wielu z nas zablokowało sobie ogromne kwoty w „portfelach” na stronach konkretnych przewoźników? Jak mamy wierzyć, że nasze prawa będą respektowane, kiedy niektórzy wciąż nie mogą się skontaktować w sprawie swoich lotów z marca?

I choć rozumiemy, że zawieszenie lotów z i do Polski, wielu przewoźników zaskoczyło równie mocno jak samych pasażerów, to niestety – trudno być wyrozumiałym, gdy nie mówi się niczego wprost, gdy nie ma jasnej instrukcji postępowania, a jakikolwiek kontakt jest ograniczony do odbierania wiadomości wysyłanych przez automat.

Więcej z nimi nie polecicie? Przepraszam, ale nie sądzę

Z drugiej strony, jak już blisko dwa lata temu pisałam na łamach Fly4free.pl w tekście „Ile już razy obiecywaliście „Ryanowi”, że więcej z nim nie polecicie? Nie doliczycie się!”, jestem przekonana, że większość z nas wróci do korzystania z żółto-niebieskiego lotniczego giganta z podkulonym ogonem. I czy nam się to podoba czy nie – oni doskonale o tym wiedzą.

Zarówno Ryanair jak i wiele innych tanich linii zwykle wychodzi ze wszystkich skandali, słabych ruchów czy afer obronną ręką, bo – zwłaszcza dla niskobudżetowych podróżników – za decyzją najczęściej stoi cena biletu. A w tej kwestii niskokosztowi przewoźnicy wciąż są bezkonkurencyjni. Oczywiście pod warunkiem, że gotowi jesteśmy na pewne ustępstwa, mniejszy bagaż i inne ograniczenia. Ale to jest jasne, bo taka właśnie jest idea tego typu firm.

I cóż, hasło, które przyświecało tamtemu artykułowi, dziś jest chyba jeszcze bardziej aktualne  – bo ileż to już razy zarzekaliście się, że z Ryanairem to już nigdy więcej! A gdy pojawiają się bilety za kilkadziesiąt złotych, znów tłumnie i pokornie wyciągamy karty i korzystamy. I obstawiam, że mimo wszystko, tak będzie i tym razem.

Zresztą, kto nie ma teraz voucheru do wykorzystania, niech pierwszy rzuci paszportem…

źródło: fly4free.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *