Linie lotnicze próbują przetrwać kryzys. Pomysły bywają absurdalne, ale… działają
Od otworzenia własnej restauracji, przez dowożenie posiłków z samolotowego menu prosto do domu, a nawet kursy makijażu prowadzone przez stewardesy, aż po loty donikąd i wiele wyprzedaże mniej lub bardziej potrzebnych przedmiotów – tak dziś próbują zarabiać przewoźnicy. Linie lotnicze na różne sposoby szukają dodatkowych źródeł dochodu i choć wiele z nich może zaskakiwać, to najważniejsze, że działają!
Niektóre pomysły są bardziej typowe i niekoniecznie zaskakujące – jak na przykład dołożenie lotów cargo zamiast skupiania się na rejsach pasażerskich, sprzedawanie voucherów „na później” czy podnajmowanie swoich powierzchni biurowych. Ale nie brakuje też takich, o których słysząc kilka miesięcy temu, popukalibyśmy się w czoło. A dziś – no cóż, skoro działają i pozwalają przynosić dodatkowe pieniądze – to trudno je nazwać głupimi. Choć zaskakującymi i absurdalnymi już jak najbardziej.
Samolotowe jedzenie na ziemi? Są na to chętni!
Najbardziej zaskakującym pomysłem wydaje się być sprzedawanie jedzenia serwowanego na pokładzie. Wszak takie posiłki rzadko kojarzą się z produktami wysokiej jakości, wyrafinowanym smakiem czy chociażby uczuciem sytości. I bliżej im do słabej porcji obiadu z mikrofalówki niż do prawdziwego obiadu. A jednak nie tylko znalazły się linie lotnicze, które postanowiły udowodnić, że wcale tak nie musi być, ale i klienci, którzy odważyli się spróbować.
Za sprawą izraelskich influencerów i sław, Tamam Kitchen, firma zajmująca się kateringiem między innymi dla El Al, wypromowała swoje posiłki pokładowe jako zwyczajne lunche z dowozem.
– Bajgiel z łososiem to koszt 19 ILS (czyli ok. 19 PLN), ale już klasyczny obiad – ziemniaki, udko z kurczaka i warzywa to koszt 18 ILS. Podobnie zresztą jak zestaw z ryżem i ryba czy z klopsikami. Kanapki to koszt od 13 ILS, a na porcję świeżych warzyw jako przekąski musimy wydać 10,5 ILS. Najdroższe są dania premium zwykle serwowane w klasie biznes. W menu znajdziecie kurczaka w sosie curry, łososia w sosie kokosowo-cytrynowym albo wołowinę w sosie pieczeniowym. Za każdą z porcji trzeba zapłacić 25 ILS – opisywaliśmy ofertę kilka miesięcy temu.
Najnowsza oferta gastronomiczna z pokładów to akcja Finnair, który sprowadził na ziemię posiłki z klasy biznes. Odpowiednio je zapakował, opisał i po podpisaniu odpowiednich umów – gotowe pakiety trafiły do supermarketów w całej Finlandii. Do kupienia są wołowina teriyaki, klopsiki z renifera i dania z golcem zwyczajnym – rybą pochodzącą ze skandynawskich jezior. A to wszystko w cenie 6 EUR za przystawki i 10-13 EUR za dania główne.
Gotowe obiady to jednak dopiero początek pomysłów, jakie mogliśmy obserwować u przewoźników. Singapore Airlines zamieniło swojego Airbusa A380 w restaurację. Brzmi jak absurd? Poczekajcie na ceny!
– Najdroższy był oczywiście suite w pierwszej klasie. Za miejsce trzeba było zapłacić 642 SGD, czyli 1835 PLN. W kolejnych klasach jest już oczywiście nieco taniej. Kolacja w fotelu klasy biznes to 321 SGD, czyli 918 PLN, w premium economy – 276 PLN, a w klasie ekonomicznej – 53,5 SGD, czyli 153 PLN – wyliczaliśmy na łamach Fly4free.pl, gdy ta oferta się pojawiła. Oprócz miejsca w samolocie, pasażerowie w tej cenie mogą liczyć na posiłek z menu Singapore Airlines, dwa napoje alkoholowe i napoje bezalkoholowe do woli.
I mimo tego wszystkie „bilety” na ten nietypowy posiłek sprzedały się w zaledwie 30 minut! Kto się nie załapał, może zamówić jedzenie do domu w ramach usługi SIA@Home, ale i tu ceny zwalają z nóg. Najbardziej podstawowa wersja menu to koszt 940 PLN, a ta najbardziej luksusowa, po której zostanie nam nie tylko miłe uczucie w żołądku, ale i prawdziwa chińska porcelana to wydatek 2500 PLN. I nie, nie pomyliły nam się zera.
Za to Thai Airways i AirAsia otworzyły swoje stacjonarne lokale gastronomiczne i zamieniły podniebną działalność na aż nadto przyziemną – oferując tanie i szybkie posiłki.
Loty donikąd robią absolutną furorę
Dla wielu osób najbardziej absurdalne pozostają jednak tzw. „loty donikąd”. Ich ideę zapoczątkowało lotnisko w Tajpej, które doskonale zwęszyło tęsknotę ludzi za podróżowaniem samolotami. W efekcie, we współpracy z China Airlines powstał pierwsza tego typu akcja. Chętni na nieistniejącą podróż kupowali bilety, byli odprawiani, wchodzili na pokład samolotu, mogli nawet gawędzić z personelem, a później… wracali do domu.
Później tym tropem poszły kolejne linie, ale idea już się nieco zmieniła. Zamiast sprzedawać jedynie wejście na pokład, pojawiły się oferty lotów, które zaczynają się i kończą na tym samym lotnisku. Ich cel bywa różny – najczęściej są to po prostu loty widokowe, jak w przypadku linii Qantas, która zabiera pasażerów nad Antarktydę, czasem okolicznościowe – jak wtedy, gdy Eva Air w „najsłodszym samolocie świata” urządzała obchody Dnia Ojca albo – jak w przypadku najnowszej takiej oferty od Thai Airways – chodzi o duchowe przeżycie, bowiem na pokładzie będą recytowane buddyjskie mantry, a samolot będzie latał nad najświętszymi miejscami w całej Tajlandii.
Wszystkie te akcje łączy jednak fakt, że bilety wyprzedają się w spektakularnym tempie – czasem nawet w kilkanaście minut. Nic więc dziwnego, że wprowadzenie podobnej opcji rozważają także statki wycieczkowe.
Sprzedajemy co się da, a wy kupujcie co się da!
„Bluuuuuuuuuzy, bluzy, bardzo dobre bluzy” mógłby krzyczeć sprzedawca linii lotniczej Qantas, gdyby nie fakt, że dziś cała sprzedaż odbywa się w internecie. Firma zdecydowała się zacząć sprzedawać limitowaną kolekcję ubrań oraz gadżetów i zapewnić sobie solidne wpływy do budżetu. I w słowie „solidnie” nie ma ani krzty przesady, bo to chciałby stać się chodzącą reklamą australijskiego przewoźnika, musi się liczyć ze sporymi wydatkami. Na przykład za bluzy trzeba zapłacić nawet od 690 PLN, a za koszulki od 414 PLN.
Ale przecież Qantas, który taką ofertę stworzył zaledwie kilka dni temu nie jest jedyny. Linie lotnicze chętnie wyprzedają obecnie niemal wszystko, co tylko się da. Gadżety z logiem firmy, kosmetyczki, które zwykle otrzymują pasażerowie klasy biznes, a nawet… nadmiar papieru toaletowego? No dobra, to ostatnie to akurat był jedynie primaaprilisowy żart, ale nie ma co skreślać tego pomysłu na straty, gdy ludzie znów zaczynają robić zapasy.
To jednak nie koniec oferty sprzedażowej linii lotniczych. Singapore Airlines oferowały na przykład wycieczki po centrum szkoleniowym, loty na dostępnych tam symulatorach, a nawet warsztaty z somelierami zatrudnionymi przez przewoźnika i kursy makijażu prowadzone przez stewardesy.
źródło: tanie-loty.com.pl