Będzie powtórka z rozrywki? Świat miał się otwierać, a jesteśmy w punkcie wyjścia
Szczepienia, ozdrowienia, znoszenie obostrzeń – to pod tymi trzema hasłami miał upływać przełom 2020 i 2021 roku. Świat miał zacząć się otwierać, branża turystyczna wreszcie miała odetchnąć z ulgą, podróżnicy wrócić do swojego ulubionego zajęcia, a samoloty do pełnego obłożenia i pełnych siatek połączeń. Tymczasem wydarzenia ostatnich kilku dni sprawiają, że należy się zastanowić, czy my przypadkiem nie wróciliśmy do punktu wyjścia?
Jeszcze przed weekendem wydawało się, że wszystko idzie w dobrą stronę. Przecież już blisko połowa miejsc na świecie w mniejszym lub większym stopniu złagodziła obostrzenia. Coraz więcej krajów zdecydowało się też wpuszczać ozdrowieńców, a kilka zapowiedziało, że z obostrzeń będą zwolnieni również ci, którzy się zaszczepią. A szczepienia przestały być mglistą wizją przyszłości, tylko stały się realne tu i teraz. Dla nieprzekonanych coraz częściej wystarczy jedynie test zrobiony dwa dni wcześniej, by świat znów stanął przed nami otworem. A potem nagle weszła Wielka Brytania i wszystko się posypało.
Wielka Brytania odcięta od świata
Zaczęło się w niedzielę, 20 grudnia, gdy pierwsze kraje zdecydowały, że w wyniku wykrytej w Wielkiej Brytanii nowej odmiany koronawirusa, zamykają granice z Wyspami. W dodatku taką, która rozprzestrzenia się szybciej i jest odporna na znane do tej pory metody leczenia.
Decyzje posypały się lawinowo. W krótkim czasie na Wielką Brytanię zaczęły się zamykać kolejne kraje. Lotów z wysp zakazały między innymi Francja, Niemcy, Holandia czy Włochy. Ale nie tylko z samolotami był problem. Szybko podjęto też decyzję o tymczasowym zamknięciu Eurotunelu, a część pociągów przestała kursować. Do tej listy tuż przed końcem dnia (informację rzecznik rządu opublikował zaledwie kilka minut przed północą) dołączyła też Polska. O północy z poniedziałku na wtorek (21/22 grudnia) wstrzymano wszystkie loty z Wielkiej Brytanii do naszego kraju. Dodatkowo osoby, które już zdążyły przylecieć powinny zgłaszać się na darmowe testy na koronawirusa za pośrednictwem Sanepidu.
Informacja była jednak lakoniczna, sytuacja napięta, a szybkie decyzje kolejnych krajów potęgowały tylko presję i wprowadzały coraz większe zamieszanie. Zwłaszcza w tym gorącym przedświątecznym okresie wszyscy chcieli znać szczegóły. Znów nerwowo czekaliśmy na rozporządzenie, znów powstał chaos, znów ludzie nie wiedzieli co mają robić. LOT sprzedawał ostatnie bilety nawet po 3 tysiące złotych, a szybka podmiana samolotu na Dreamlinera pokazała, że najwyraźniej chętnych nie brakuje. Jednak kto zdążył przylecieć, może nie mieć powrotu. Kto sam zrezygnował z lotu, który się odbył – straci pieniądze. Komu lot odwołali, musi teraz dochodzić swoich praw i odzyskiwać zainwestowane pieniądze. Żadna opcja nie wydaje się być dobra.
Zaczyna się od jednego kraju, a potem…
Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś to już widzieliśmy. Najpierw jeden kraj, szybkie zamknięcie granic, a potem i tak wirus pojawiał się w każdym kolejnym miejscu na świecie. I tak, wtedy też większość z nas zakładała, że przecież to niemożliwe, żeby się przeciągnęło na wiele miesięcy. Niby obostrzenia, ale to pewnie na kilka tygodni itd. Tym bardziej, że przecież rozporządzenia potwierdzały nasze przypuszczenia. Mieliśmy te same nadzieje, które mamy teraz. Z tą różnicą, że teraz wiemy, że tamte trwają już od niemal roku.
Zresztą nie można zapominać, że co i rusz ktoś się zamyka na kogoś i z powrotem zaostrza przepisy. Już mogliśmy bez przeszkód wjeżdżać chociażby do Czech czy na Słowację, a tu nagle z powrotem obowiązek testów. Mogliśmy spokojnie podróżować do Niemiec, a teraz musimy przejść kwarantannę. I takie przykłady można mnożyć. Japonia, która była symbolem skutecznej walki z koronawirusem, obecnie mierzy się z „trzecią falą” i znów wprowadza obostrzenia – choć nawet nie zdążyła w pełni otworzyć granic.
Nowy rodzaj koronawirusa zablokował już podróże z Wielkiej Brytanii do blisko 40 krajów świata, ale jest kwestią czasu, gdy podobna sytuacja będzie spotykać także inne państwa. Wystarczyło kilka dni, by okazało się, że mutacja jest już obecna w RPA, skąd wstrzymano loty chociażby do Niemiec, Holandii, Szwajcarii czy Turcji. Dodatkowo Turcja wstrzymała także loty z Holandii i Danii. Za tydzień o tej porze ta lista będzie pewnie znacznie dłuższa.
Jeśli więc liczyliście, że powrót do normalności jest tuż, tuż, to wszystko wskazuje na to, że raczej historia zatoczyła koło. I być może znów jesteśmy na samym początku tej przedziwnej i męczącej drogi.
źródło: fly4free.pl