Porady

Polski pilot o kulisach problemów Ryanaira. „To robota jak w Biedronce”.

W zawodzie pilota nie ma już nic z dawnej elitarności. Przez tanie linie lotnicze jesteśmy równie eksploatowani jak kierowcy tirów. Pracujemy bez etatu, urlopu, aby tylko samolot był w ruchu – były polski pilot Ryanaira opowiada, co naprawdę jest przyczyną odwoływania lotów przez Ryanair.

Linia lotnicza Ryanair wciąż nie chce przyznać, że prawdziwym problemem kłopotów związanych z anulowaniem lotów jest brak pilotów. Oficjalną przyczyną jest konieczność wysłania załóg na urlopy. W komunikatach padają stwierdzenia, że pojawiły się nieoczekiwane wcześniej „okoliczności poza ich kontrolą”. A tymczasem jest tak: około 140 pilotów, w tym także kilku Polaków, odeszło do konkurencyjnych linii Norwegian, w momencie, gdy szef tego przewoźnika zaoferował lepsze warunki pracy. W Luton pod Londynem powstanie baza dla 40 pilotów, a chętni zostaną zatrudnieni na normalny etat.

– Etaty to w naszej branży rzadkość. Praca w Ryanairze jest równie elitarna, jak na kasie w Biedronce. Owszem płacą dużo, około 50 tys. zł miesięcznie dla kapitana samolotu, ale nie oferują jednak etatu i zabezpieczenia socjalnego, między innymi płatnych urlopów – ujawnia polski kapitan, były pracownik Ryanaira, od niespełna roku lata już w innej linii lotniczej. Według niego linia odwołuje loty właśnie ze względu na brak pilotów.

Rozmówca  tłumaczy, dlaczego piloci rzucają papierami w Ryanairze, a oferta Norwegiana została tak dobrze przyjęta. Jego zdaniem to irlandzkie linie stworzyły najbardziej wyzyskujący pilotów system pracy.

– Załóżmy, że pilot rozpoczyna dzień w Modlinie, potem leci do Londynu, następnie do Marsylii, by skończyć dzień we Włoszech. Po 12 godzinach odpoczywa, by powrócić do domu kolejną trasą. W praktyce kiedy wychodziłem z domu w środę, to wracałem dopiero w niedzielę. Robione jest wszystko, by wykorzystać do maksimum normę ponad 800 godzin pracy w powietrzu rocznie – mówi kapitan.

Rozmówca dodaje, że w ten sposób rzekomo elitarnej profesji pilota bliżej było do kierowcy tira, wyzyskiwanego na maksymalnych dozwolonych prawem poziomach roboczo-godzino-kilometrów. Po kilku miesiącach taka praca staje się nużąca, a pensje nie warte ponoszonych kosztów życia prywatnego. Low-costy cały czas testują nowe połączenia, łatwo jest zmienić pracę przechodząc do konkurencji.

Sknera wyciąga sakiewkę

Szef Ryanaira, Michael O’Leary słynie z oszczędności. Zatrudniał tylko minimum załóg. Grafik pilotów był tam tak napięty, że wystarczyło, aby z karuzeli wypadło kilkadziesiąt osób, a już nie było kim latać. Teraz Ryanair odwołuje kilkadziesiąt lotów dziennie, a kilka połączeń wypadło również z Polski. Linie przekonują, że to zaledwie 2 proc. w skali całej siatki połączeń. Jednak o powadze problemu świadczy, że sknera O’Leary oferuje powracającym z Norwegiana – 10 tys. euro dodatkowej premii.

Polski kapitan twierdzi, że piloci pracujący dla Ryanair są obarczani także odpowiedzialnością za rentowność lotów. – Są oceniani za koszty tankowania paliwa. Oczekuje się, że będą latali oszczędnie, spełniając wyśrubowane normy. Odpowiadają, za czas postoju samolotu na lotnisku, czasy wejścia i wyjścia pasażerów. W miesięcznych zestawieniach ich pracy określa się wartość pieniędzy zaoszczędzonych w ten sposób dla firmy. Następnie od tego uzależnione są premie – relacjonuje nasz rozmówca.

Najbardziej zabawne jest to, co było bezpośrednią przyczyną kłopotów irlandzkiego przewoźnika. Rozpoczęły się od negocjacji z linią Norwegian Air w sprawie sojuszu i realizowanych wspólnie połączeń. Bjorn Kjos, prezes Norwegian Air Shuttle poszukiwał partnerów do uruchomienia połączeń transatlantyckich. Uchodzący za największego w branży bufona, szef Ryanaira w pewnym momencie skwitował rozmowy stwierdzeniem, że „nie będzie gadał z kimś, komu za kilka miesięcy skończą się pieniądze na latanie”. Wtedy urażony Kjos miał odpowiedzieć specjalną ofertą dla pilotów.

źródło – wp.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *