AktualnościNowości

Lotów jest jak na lekarstwo, a żartownisiów nie ubywa. Konsekwencje? Nawet dożywocie!

Od mandatów w wysokości zaledwie 500 PLN aż po dożywotnie pozbawienie wolności – kary za idiotyczne żarty związane z bezpieczeństwem samolotów bywają skrajnie różne. I choć mogłoby się wydawać, że w czasach, gdy ruch lotniczy spadł do poziomu sprzed 20 lat, żartownisie mają mniej okazji do swoich popisów, to rzeczywistość jest zupełnie inna.

Zaledwie kilka dni temu 40-letni Australijczyk został skazany na 2 lata więzienia. Wyrok zapadł po tym, jak blisko 2 lata temu pijany mężczyzna zadzwonił na lotnisko w Mumbaju oraz do obsługi Singapore Airlines i poinformował, że w jednym z samolotów znajduje się bomba. Fałszywe zgłoszenie dotyczyło loty z Mumbaju do Singapuru, na pokładzie którego znajdowali się członkowie jego rodziny.

– Na pokładzie jest bomba. Jest tam też moja mama, jest tam mój krewny. Istnieje zagrożenie ich życia. Jeśli chcesz coś z tym zrobić, zrób, jeśli nie, to nie. To jest twoja decyzja – powiedział Sanjay Korat w trakcie rozmowy, która została nagrana. – Nie jestem terrorystą, jestem zwykłym człowiekiem – dodał na koniec.

W efekcie jego działań samolot awaryjnie lądował i to eskortowany przez dwa myśliwce. Na ziemi służby sprawdziły całe wnętrze maszyny plus wszystkie bagaże pasażerów. Aż 29 z nich nie zdążyło przez to na swoje loty przesiadkowe. Sąd zdecydował, że 40-latek zasłużył na dwa lata pozbawienia wolności.

Ale takich historii jest znacznie więcej. I fakt, że branża lotnicza tkwi w największym kryzysie w historii wcale nie sprawia, że dowcipnisiów jest mniej. Ale niestety wciąż kary dla nich najwyraźniej nie są dość wysokie, by ich odstraszyć.

Spektakularne kary? Zdarzają się, ale rzadko

Nie dalej jak tydzień temu berlińska policja zatrzymała mężczyznę, który udawał kontrolera ruchu lotniczego. Regularnie kontaktował się z samolotami i śmigłowcami, żeby wydawać pilotom nieprawdziwe instrukcje i komunikaty. 32-latek był tak sprytny, że udało mu się nawet nawiązać kontakt ze śmigłowcem rządowym i policyjnym.

– Policja przyznała, że wiele z nich mogło doprowadzić do niezrozumiałych, bezsensownych czy nawet niebezpiecznych manewrów. Zapewniła jednak, że nie doszło do żadnego incydentu czy wypadku, który byłby podyktowany jego działaniami – opisywaliśmy sprawę na łamach Fly4free.pl.

Żartowniś będzie teraz czekał na proces, ale po tymczasowym aresztowaniu został szybko wypuszczony na wolność. I to mimo, że odmówił składania jakichkolwiek wyjaśnień. Na razie więc trudno mówić o dotkliwej karze.

Najbardziej zadziwiającym przypadkiem była sytuacja, w której pasażer wszczął alarm bombowy – jak twierdzi – przez przypadek. Oficjalnie chciał bowiem tylko sprawdzić status swojego lotu. Mężczyzna chciał lecieć w New Delhi przez Rzym do Wirginii. Ponieważ pierwszy samolot był opóźniony – w obawie o pomyślność swojej przesiadki – chciał dowiedzieć się czy ta sytuacja potrwa jeszcze długo. Zadzwonił więc do informacji i podał jedynie dwa słowa „BOM-DEL”, czyli kody lotnisk, których dotyczył lot. Kobieta po drugiej stronie słuchawki była przekonana, że powiedział „bom hai”, co miało oznaczać „jest bomba”. Jeden i drugi rozmówca obstawiał przy swojej wersji i do końca nie było wiadomo, czy to miał być głupi żart czy faktycznie doszło do pomyłki . Sprawa trafiła do sądu.

Najbardziej spektakularna sprawa tego typu dotyczyła jednak mieszkańca – ponownie – Mumbaju (czy to lotnisko przyciąga nietypowe sytuacje?). Skończyło się bowiem dożywociem i gigantyczną grzywną. Ale od początku: wszystko zaczęło się od bogatego biznesmana, który w samolotowej toalecie zostawił informację o bombie. W efekcie samolot Jet Airways lądował awaryjnie, a po śledztwie po raz pierwszy sędziowie skorzystali ze znowelizowanego, zaostrzonego prawa dotyczącego bezpieczeństwa lotów. Mężczyzna został skazany na dożywotnie pozbawienie wolności i 50 mln INR grzywny (ok. 2,7 mln PLN). Co ciekawe, sprawa ciągnęła się tak długo, że w międzyczasie linie zdążyły ogłosić upadłość.

A dlaczego w ogóle to zrobił? Tu pojawiały się dwie sprzeczne wersje, obie jednak szalenie absurdalne – zwłaszcza w kontekście niezwykle dotkliwej kary.

– Według pierwszej z nich żona mężczyzny miała pracować w liniach lotniczych, a wybrykiem mężczyzna chciał doprowadzić najpierw do obniżenia zaufania do lotów krajowych, a następnie do zawieszenia połączenia i jej zwolnienia – pisaliśmy o sprawie na Fly4free.pl. – W drugiej wersji jedna ze stewardes wpadła pasażerowi w oko i chciał zatrudnić ją w swojej firmie. Liczył więc, że jeśli dojdzie do awaryjnego lądowania, kobieta porzuci pracę w liniach lotniczych i przyjmie jego ofertę.

W Polsce mniej takich dowcipów? A skąd! Ale jest haczyk

A jak sytuacja w Polsce? I u nas nie brakuje osób, które dla żartu czy rozrywki postanawiają wywołać niemałe zamieszanie na lotnisku czy w samolocie. Najgłośniejszą sprawą tego typu była ta z marca 2016 roku, kiedy to 28-letni Karol J. w trakcie suto zakrapianej alkoholem imprezy postanowił zadzwonić na lotnisko w Modlinie i poinformować, że o 23.33 wybuchnie tam bomba. Na reakcję służb nie trzeba było długo czekać – blisko 2 tysiące osób zostało ewakuowanych, a policja namierzyła nadawcę informacji.

Ostatecznie – mimo apelacji obrońców – sąd skazał go na 1,5 roku pozbawienia wolności (bez zawieszenia) i 110 tys. PLN kary. Kwota i tak była łagodna, bowiem sam Ryanair wycenił swoje straty na 360 tys. PLN.

I tym razem faktycznie skończyło się karą, która może dać do myślenia. W większości przypadków polscy żartownisie mogą jednak liczyć na sporą dawkę pobłażania. I okazuje się, że kilka stówek może załatwić sprawę.

Nie trzeba daleko szukać. Najbardziej gorący w tym temacie był chyba wrzesień ubiegłego roku. Już na początku 41-letnia pasażerka lecąca do Norwegii z Gdańska informuje – uważając to za świetny dowcip – że ma bombę w bagażu, kilka dni później 38-latek mówi to samo na lotnisku w Poznaniu. Mijają zaledwie trzy dni i niemal identyczna sytuacja zdarza się w Katowicach. Trochę wcześniej, bo w lipcu 2020 roku 39-latek mówi na odprawie w Szczecinie, że w jego torbie są granaty i kałasznikow.

Każda z takich informacji stawia na nogi lotniskowe służby, które muszą potraktować takie zgłoszenie bardzo poważnie. I traktują.

– Funkcjonariusze Straży Granicznej po otrzymaniu informacji o zagrożeniu, nawet przekazanej w formie żartu, dla zapewnienia bezpieczeństwa podejmują szereg czynności sprawdzających – przypominała Straż Graniczna po jednym z tych zdarzeń. – Dodatkowo, kapitan statku może odmówić zabrania „żartownisia” na pokład samolotu z uwagi na bezpieczeństwo wszystkich pasażerów i członków swojej załogi – informuje.

O dziwo, w większości przypadków – wykazują się oni sporą litością, a pasażerowie trafiają w końcu na pokład i kontynuują podróż. Straż Graniczna nakłada natomiast mandat – najczęściej w wysokości 500 PLN, a czasem nawet zaledwie 300.

Trudno więc oczekiwać, że to odstraszy potencjalnych żartownisiów. Niestety. Jakie kary byłyby adekwatne? Wyższa, ale finansowe? Jednak pozbawienie wolności, które powinno zadziałać odstraszająco? A może prace społeczne lub coś, co jest po prostu bardziej dotkliwe? Dajcie znać, co o tym myślicie!

źródło: fly4free.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *